Dla jednych misie, dla innych gin

Przechodziłem kolo tego miejsca wiele razy. Nigdy nie wszedłem... jakoś nie było okazji. Na dodatek nie wiedziałem, że tam można skosztować coś tak wyjątkowego.Oprócz dobrej klasy potraw charakterystycznych dla baru przekąskowego. Te wszakże w domu wykonać potrafię, ale ginu przecież nie...
Okazało się, że spiritus movens przedsięwzięcia jest wywodząca się z podkrakowskiej Borzęty Marta Malina-Richards. Jak się rychło przekonałem, osoba obrotna, pomysłowa i zorganizowana. A biznes zna już z domu rodzinnego, bo jej rodzice posiadali szklarnię.
Sama została księgową - wszakże po przyjeździe do Anglii w 2008 roku, najpierw do Londynu, zaczęła pracować w gastronomii. Jeszcze wtedy nie na swoim.
Poznała jednak pewnego Dominica i wraz z nim przeprowadziła się do Altrincham w aglomeracji Manchesteru. Tutaj zakupili lokal wraz z restauracją o nazwie BAP. Dotychczasowy właściciel niezbyt sobie radził, mimo świetnej lokalizacji miejsca.
Marta zostawiła nazwę (która wszak brzmi jak nazwa pewnej sławnej bułki) i główny koncept, ale wprowadziła pewne zmiany. Powstało miejsce do codziennego spożywania szybkich posiłków takich jak wrapy, panini, tosty - tak ciepłe jak i na zimno. Do tego robione ręcznie ciasta, smoothies, na prawdziwych owocach, a nie na żadnych prefabrykatach. Ważne są dobre ceny, świeżość użytych produktów, bazowanie na surowcach lokalnych.
Poszli za ciosem
Ale nawet biorąc pod uwagę jakość produktów i potraw, ta historia nie byłaby specjalnie niezwykła. Wszak sporo naszych zajęło się większą lub mniejszą działalnością w gastronomii, jednym jakoś idzie, innym nie.
Marcie jednak nie wystarczył lokalny sukces z tym co zastała. Kiedy lokal w Altrincham usadowił się pewniej na rynku - otworzyła następne. Najpierw w Wigan, potem w Bury i w Ashton-under-Lyne. I na to wygląda, że nie powiedziała ostatniego słowa.
Ale rozwój terytorialny to nie wszystko. Postawiła na innowacyjność... żeby nie powiedzieć wynalazki. Najpierw kawa - serwują tu taką pod własną marką, tworzoną dla nich specjalnie przez jedną z palarni.

W pewnym momencie Marta przypomniała sobie, że ma dryg do mieszania alkoholi... i to mimo że sama praktycznie nie pije. Ot - symbolicznie albo aby spróbować. A ów talent objawił się po raz pierwszy na jej 18-tych urodzinach. Znaleziona gdzieś w domowych zakamarkach butelka Martini, parę dodatków owocowych, jakiś tonik - i powstał coctail, który przypadł wszystkim do gustu.
Na jakiś czas przyszła restauratorka zapomniała o swoich zdolnościach. Aż podczas polskiego wesela z Dominikiem w 2019 r. pojawiła się kolejna okazja. Sama impreza była już dość nietypowa. Gości, którzy przyszli na urodziny Marty, zaskoczono bowiem tym, że będą świadkami... ślubu. Starzy przyjaciele solenizantki/panny młodej kiedy ochłonęli, przypomnieli jej o drinku sprzed lat. Ta poprosiła barmana, aby ten wykonał podobną mieszankę... nieco tylko usprawnioną (pełny skład to sekret) - która znów zrobiłą furorę wśród polskich i brytyjskich gości. Mąż Marty nazwał to „Vokini”.
W jakiś po powrocie do Anglii „BAP” wystarał się o odpowiednie zezwolenia i nabył linię produkcyjną. Po pewnym okresie - już dla sześciu smaków. Ale to też nie wystarczyło ambitnej parze. Kombinowali dalej.
Wydawało się, że biznesowi może poważnie zaszkodzić pandemia i będący jej konsekwencją lockdown. - Człowiek wpadł trochę w panikę - przyznaje Marta. - Trzeba było coś wymyśłić.
I zajęli się właśnie wytwarzaniem własnego ginu. Sporo pomógł ich znajomy z Yorku. Pewien pan, który zajmuje się od lat wytwarzaniem tzw. „artisan spirits”. Był dla nich swego rodzaju mentorem, dziś już przyjacielem... w czym pewnie pomógł fakt, że uczniowie okazali się bardzo pojętni, a ich produkt bardzo mu posmakował.
Zaczęli na dobre wytwarzać własny trunek. Oczywiście, aby mógł on trafić do produkcji, znów konieczna była licencja, patent na nazwę, no i kolejna linia produkcyjna. I ten napitek również wytwarzany jest w sześciu smakach, na czele z „Pig&Wolf”. Powstała też marka „Ginkini”, poprzez wymieszanie ginu z sekretnymi składnikami.
Gin ów jest zaś nie tylko mocny (42%), ale i smaczny, można go spokojnie sączyć bez żadnego toniku. I co najważniejsze, trudno po nim o kaca. A to ze względu na specyfikę procesu produkcyjnego, przerywanie go w odpowiednim miejscu i odciąganie tego, co może być szkodliwe. Jest oczywiście trzykrotnie destylowany. Nad produkcją czuwa Dominic.
Proces wynalazczy nie został poza tym zakończony. W BAP pracują nad nowymi smakami (np. taki z rabarbarem), wprowadzają inne np. na zimę.
Kolejny hit
W imię wartości
Polski patriotyzm piwny
Polacy piją głównie piwa rodzimej produkcji. Statystyczny Polak pije 98 litrów piwa rocznie. Przede wszystkim są to krajowe produkty, bo import stanowi zaledwie 2 proc. Krajowe browary do produkcji wykorzystują w dużej mierze surowce z polskich upraw.
Z Altrincham na listę Michelina
Na słynną listę Michelina na 2018 rok dostałą się restauracja „Borage” prowadzona przez Mariusza Dobiesa wraz z narzeczoną Veroniką Janusovą. Restaurację oznaczono dwoma nożami i widelcem, co oznacza „dobry standard”. Stało się to bardzo szybko po powstaniu tego lokalu, co znakomicie świadczy o jakości tutejszej kuchni.
Nie tylko w gastronomii
Izabela Jobkiewicz stała się znana lokalnie i w swojej branży dzięki „Royal Wedding”. Jest ona menadżerem w restauracji Weatherspoon w Windsorze, gdzie słynne wydarzenie miało miejsce. Tam właśnie obiektyw aparatu złapał ją, jak serwuje stworzony z tej okazji gatunek piwa. Ale pani Iza, magister i pasjonat filozofii, ma dużo szersze zainteresowania.
REKLAMA